-Czemu? Dlaczego to zrobiłeś?-wypłakałam.
-Vanessa...-wychrypiał.
-Pomyślałeś o mnie o Pattie?! O tych wszystkich Belieber, które odebrałyby sobie życie? Rozumiem że jesteś pod presją, ale to nie powód do takich głupot! Sam mówiłeś, że każdy po coś jest na tym świecie.
-Tylko, że ja nie mogę spełnić swojego zadania....-powiedział słabo.
-Oczywiście, że możesz. To wydaje się trudne, ale na pewno jest możliwe idioto.- uśmiechnęłam się przez łzy.
-Obyś miała rację.
-Zapomnimy o tym?- z uśmiechem pokiwał głową, ale i tak wiedziałam, że kłamie. Tak samo jak nie da się puścić w niepamięć moją próbę samobójczą, jego też nie. Kątem oka spojrzałam na blizny, które pokrywały mój nadgarstek.- Za każdym razem gdy znów zechcesz to zrobić, pomyśl jak cierpiałeś gdy... sama popełniłam ten błąd.
-Czy nadal się przyjaźnimy?
-Oczywiście.- odparłam bez zawahania, nadal roniąc łzy. Wtuliłam się w niego, jak w pluszowego misia. Jęknął z bólu a ja jedynie się śmiałam.
Oczami Justina
Gdy usłyszałem jej melodyjny chichot, od razu poprawił mi się humor. Na usta cisnęły mi się słowa "kocham cię bardzo",ale wiedziałem, że nie mogę tego powiedzieć. Jeszcze nie dziś, nie teraz, nie tutaj. Pomyśleć, chciałem ją stracić. Mogłem stracić mamę, rodzeństwo, Belieber, Scooter'a, Kenny'ego i wielu innych. Pokręciłem głową, na myśl o swoim samolubstwie.
-Yyy...Justin, za drzwiami czeka jeszcze...kilka osób. A za oknem tłum Beliebers.- otworzyła okno a do pomieszczenia wlał się śpiew moich fanek. Po sali rozbrzmiała piosenka Belive, po głosie rozpoznałem, że wszystkie płakały. Zrobiło mi się tak strasznie głupio.
-To ja wpuszczę resztę.- w duchu zrobiłem znak krzyża. Dziewczyna cholera wie czemu, spłonęła rumieńcem i wyszła. Do pokoju szybkim krokiem wstąpiła mama, siadając na skraju łóżka. Byłem gotowy na cios w policzek. To co zobaczyłem było o wiele gorsze. Czerwone od łez policzki, zakrwawione oczy i czerwony od kataru nos.
-Dziecko...-wyłkała.- Co się stało? Dlaczego... przecież byłeś taki szczęśliwy. Rozkwitałeś na myśl o...no tak, już rozumiem. Czy naprawdę nie było innego wyjścia?
-To pod wpływem impulsu...
-JAKIEGO CHOLERA IMPULSU BARANIE! PRAWIE ZESZŁAM NA ZAWAŁ! I CHYBA ZACZYNAM SIWIEĆ!- chyba jednak wolałem gdy była smutna i zrozpaczona- RÓŻNE DZIWNE RZECZY ROBIŁEŚ, ALE TO PRZEROSŁO WSZYSTKO! WYBACZYŁAM CI POFARBOWANIE PSA NA ZIELONO, KOSZ DO GRY W TOALECIE, I POWINNAM TERAZ SIĘ FOCHNĄĆ ALE NIE UMIEM...Uff, no dobrze ulżyło mi.
-Chyba pozbawiłaś mnie słuchu.
-A ty siebie trasy koncertowej- odgryzła się. Teraz hajs nie będzie się zgadzał.
-Mam wytrzymać z zaledwie 50 milionami na koncie? Jak my będziemy żyć. Ja muszę jeść kobieto.
-Trzeba było o tym myśleć wcześniej.- krzyczeliśmy na siebie jak małe dzieci. Mama nawet wystawiła język, a ja zatykałem uszy krzyczą "lalalala nic nie słyszę!" jednak moja mina zrzedła gdy do pomieszczenia wszedł Scooter.
-Pattie, siedzicie tu godzinę. Mogę już wejść?
-Już weszłeś.- zauważyłem.
-Ty nic nie mów, będziesz tylko słuchał.- kobieta wymknęła się z pomieszczenia.
-Daaaj spokój...Nie chcę o tym mówić.
-Ale ja już cię poinformowałem, że będziesz tylko słuchać.
-Słuch to mam aktualnie uszkodzony.- nie wiem skąd wzięło się we mnie tyle sarkazmu, za dużo Vanessy?
-Musisz mi odpowiedzieć na jedno jedyne pytanie...Czy to ta dziewczyna?
-Yyy...aaee..Nie? Znaczy, chodzi o nią, ale to nie jej wina. Nie żebym ją kochał czy coś... O czym ty myślisz, tylko seks ci w głowie.
-Błagam nie mów mi, że TO robiliście. Wiem, całowaliście się na śniegu...
-Edit nawet się nie całowaliśmy! Jakiś baran nam przeszkodził.
-Stado baranów czeka przed szpitalem.- jęknąłem.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
oczami Vanessy
Minęły już dwa miesiące od wypadku Justina... Wszytsko jest idealne, prócz mojej ciotki, która robi się coraz gorsza. Niedawno straszyła mnie wyrzuceniem z domu i śmiercią głodową...Pff już się boję. Czujecie ten sarkazm? Ariana pokochała swoje nowe kotki. Bardzo się ostatnio zżyłyśmy, jak to przyjaciółki. Cat.. .nie mam z nią najlepszego kontaktu od kiedy ma chłopka Josha. Jest w nim po uszy zakochana. Nie mam do niej urazu. Cieszę się jej szczęściem zwłaszcza ze znam Josha i jest naprawdę wspaniały. Dzisiaj chcę polecieć do Polski odwiedzić rodziców. Mę pożegnać z Justinem. Wiem, że to tylko na chwilę, ale tęsknię za nim nawet w nocy. Czasem zdarzało się, że nocowaliśmy u siebie i zdarzały się dosyć krępujące sytuacje. Często budziłam się wtulona w niego albo on we mnie. Stanęłam przed drzwiami jego domu sprytnie wymijając w domu ciotkę.
-WItaj Van, dawno cię u nas nie było. 12 godzin ?-zaśmiała się Pattie, spłonęłam rumieńcem i nerwowo zachichotałam.
-Jest może Justin?-kobieta spojrzała za siebie, a ja przez jej ramie. Justin chyba mnie usłyszał, bo skakał po salonie z w połowie założonymi spodniami. -Siema mięśniku!
-Wiesz ile się napracowałem, żeby tak wyglądać?-krzyknął z wyrzutem. Było to komiczne, bo miał szczoteczkę do zębów w buzi.
-Ciekawe dla kogo...-Pattie znacząco poruszała brwiami, zostawiła nas zarumienionych. Niepewnie pokierowałam się do jego pokoju. Usiadłam na miękkim dywanie i zaczęłąm się śmiać z jego twarzy umazanej pastą do zębów.
-Umyj się!-wskazałam palcem na drzwi toalety.
-A vice versa.-pocałował mnie mydlanymi wargami w policzek. Od razu poczułam tam mrowienie. Wydałam z siebie wiązankę przekleństw i wytarłam twarz rękawem.
-Tak właściwie to... chciałam ci powiedzieć że wyjeżdżam.-wypluł wodę którą przpłukiwał usta.
-Co?-wrzasnął.
-Spokojnie tylko na 3 dni.-zaśmiałam się. Jednak on nie wyglądał jakby było mu do śmiechu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz