Vanessa może nie wygląda, ale jest bardzo szybka. Nie rozumiałem zachowania moich kumpli. W końcu ja też zaczynałem od zera, czyli jeśli byłbym teraz biedny też by mnie nie lubili ? Gdy przebiegliśmy jakieś PIĘĆ kilometrów, po których nawiasem mówiąc zdychałem Nessa wycieńczona upadła pod drzewem. Miałem ochotę podzielić jej los, ale nadal stałem w ukryciu patrząc na nią leżącą pod dębem. Sięgnęła do plecaka, i wyjęła mały przedmiot. Zobaczyłem jak słońce odbiło się od migoczącego, małego ostrza. Usłyszałem to co mówi.
-Pierwsze za to ,że jestem taka słaba.
-Drugie za to ,że byłam taka naiwna.
-Trzecie za to ,że nie dałam rady.
-Czwarte za to ,że upadłam i nie dałam rady się podnieść.
-Piąte za to ,że to..
Wybiegłem zza krzaków, ale moja koleżanka nie była przytomna, jej ręka obficie krwawiła. Nie opanowując emocji z moich oczu ciekły łzy. Zawsze panikuję w takich chwilach. Wziąłem ją na ręce i pobiegłem w stronę ulicy. Teraz wszystko wyglądało tylko tak jakbym był jedynie widzem. Wiem, że to zabrzmi okropnie,ale mój telefon jak na złość był rozładowany. Jak widz zobaczyłem jak uderzam nim o ulicę i jako widz widziałem jak puszczam w stronę najbliższego szpitala który był kilka ulic dalej. Czas dłużył się nie miłosiernie a budynek zdawał się oddalać. W końcu przekroczyłem jego próg lekarze na widok Vanessy o nic nie pytając, zabrali ją... po prostu zabrali. Pobiegłem za nimi, ale zniknęli w pomieszczeniu podpisanym jako OIOM. Usiadłem na krześle, chowając twarz w dłonie,gdybym wtedy zareagował, zatrzymał ją, powiedział chłopakom żeby przystopowali. Teraz za późno, pewnie mnie nienawidzi. Zignorowałem to rozległ się błysk aparatu, który z sekundy na sekundę robił się coraz jaśniejszy...
***
Byłem tam do końca dnia i całą noc. Nawet jakbym chciał powiedzieć mamie roztrzaskałem telefon-to się nazywa inteligencja.
***
Już trzeci dzień siedziałem na jednym i tym samym krześle. Praktycznie bez jedzenia, picia ,a nawet bez toalety-to dziwne przy moim słabym pęcherzu. Podobno obudziła się dwie godziny temu, lecz nie mam odwagi tam wejść. Bieber jesteś facetem czy nie?!-wrzasnąłem w myślach i wstałem z miejsca. Byłem straszenie obolały. Ignorowałem to i ruszyłem do sali nr. 408. W głowie układałem sobie co mam jej powiedzieć. Wziąłem głęboki łyk powietrza i wszedłem. Leżała blada i zmarnowana na szpitalnym łóżku. Jej klatka piersiowa ciężko się unosiła. Cała ręka pokryta była bandażem.
-Justin?-szepnęła zdziwiona. Uśmiechnąłem się do niej i usiadłem na brzegu łóżka chwytając jej zranioną dłoń. Podniosłem ją ją wyżej i sam nie wiem co mnie napadło ,ale składałem na niej delikatne pocałunki.
-Nie rób tego więcej.-złożyłem kolejny pocałunek.-Proszę.
-Jak długo tu jesteś?-niepewnie cofnęła dłoń.
-Całe trzy dni.-Scooter pewnie mnie zabije ,ale co tam.
-Wyglądasz jak duch jesteś blady i masz wory pod oczami, jadłeś coś spałeś?-pokręciłem głową. Dopiero teraz odczułem głód.-Skoro tak do idź do domu odpocznij.-zaburczało mi w brzuchu.-I zjedz coś.
Mimo tego, że była słaba i mówiła szeptem jej głos brzmiał pewnie. Nawet w tej chwili martwiła się o mnie. Westchnąłem.
- Nie mogę. Nie chcę cię zostawiać, nie po tym co zobaczyłem. Chcę ci pomóc, wesprzeć...- Justin bajeczne serce się odezwał.
- Nie pomożesz mi wyglądając jak trup. Musisz powiedzieć mamie, że wszystko z tobą dobrze. - złapałem się za głowę przypominając sobie o mamie.
- Cholera MAMA ona o niczym nie wie. - Nessa zaśmiała się i podała mi telefon. - Wolę to załatwić w cztery oczy.
Po jakiejś godzinie opuściłem szpital, pod którym czatowali paparazzi. Nie wyglądali lepiej ode mnie, pewnie czekali całe trzy dni by zrobić mi zdjęcia. Białe światło oślepiło moje oczy, które i tak było porażone słońcem. Szybkim krokiem udałem się na parking taksówek. Po chwili znalazłem się pod moim domem. Z trzęsącą się ręką nacisnąłem na klamkę. Nie widzieliście jeszcze Pattie w furii, chociaż dam głowę, że Scooter będzie niewiele gorszy. W sumie dobrze mi było w tym szpitalu, może złamię zupełnie niechcący rękę ? Jednak gdy tylko przekroczyłem próg domu mama napadła na mnie.
-Justin? Jak ty wyglądasz ? - pociągnęła mnie na kanapę do salonu.
-Byłem w szpitalu. - powiedziałam krótko. Znów po raz drugi zaburczało mi w brzuchu.
-Spałeś jadłeś? U kogo byłeś? Justin?
-Nie. Nie. U koleżanki.-odparłem zmęczony tą sytuacją. Chyba wolałbym ,żeby się na mnie wydarła.
-Jakiej koleżanki?-wypytywała, zmartwiona kładąc kanapki na stoliku przede mną. Zajęła miejsce obok .
-Nie znasz.-odparłem obojętnie.
-Co jej się stało?-przywołała u mnie wspomnienia.
-To moja wina.-powiedziałem drżącym głosem. Nie płakałem ,lecz byłem tego bliski.
- Justin skarbie. Powiedz co się stało.-przytuliła mnie jednak tego nie odwzajemniłem. Mój wzrok ugrzązł w jednym punkcie. Marzyłem tylko o tym, by zaszyć się w swoim pokoju. Jako, że swoje marzenia bezwzględnie spełniam, poszedłem do góry, trzaskając drzwiami. Pogrążyłem się w śnie. Następnego dnia postanowiłem coś naprawić i spotkać się z kumplami. Chwyciłem swój drugi telefon i wyszedłem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz